Legendy o Piotrkowicach
Legenda o Piotrze i jego pięknej żonie Hannie
Działo się to dawno temu, kiedy Tarnów nie był jeszcze miastem ani nawet miasteczkiem, lecz warownym niewielkim gródkiem, wokół którego rozciągała się wielka, gęsta i prastara puszcza pełna wszelakiego zwierza. Poza nimi puszczę zamieszkiwały leśne duszki, boginki, skrzaty i inne jeszcze ludki, które w ludziach strach i jednocześnie szacunek ogromny wzbudzały. Gródkiem władał Tarnawa, bogaty, sławny i prawy woj, od którego ponoć miejsce to przyjęło swą nazwę.
Szczęśliwie żyło się rycerzowi i jego drużynie, wśród której prym wodził przyjaciel jego najszczerszy Piotr pochodzący z dzielnego ale mocno zubożałego rycerskiego rodu i od najmłodszych lat u boku Tarnawy się wychowujący. Puszcza wokół gródka dostarczała mięsa, płynąca nieopodal rzeka ryb świeżych, zaś łany uprawne, w krąg wydarte puszczy – prosa i żyta na placki i chleb. Pięknym młodzieńcem był Piotr – niejedna twarz dziewczęca rumieniła się przy nim i niejedne oczy zerkały ku niemu. Lecz cóż, Piotr wolał łowy, gonitwy i zabawy.
– Nie jestem jeszcze stary – mawiał do towarzyszy – gdy przyjdzie mój czas, wówczas przy kominie siądę. Wtedy będzie czas na żonę i dziatki.
Tymczasem młodość przeleciała jak wicher. Kruczoczarny włos poprzeplatał srebrzysty szron. Zmarli zmartwieni rodzice, którzy z nadzieja wyglądali synowej i wnuków. Towarzysze dawno pożenili się a sam Tarnawa doczekał się trzech synów i córki. Piotr jednak dalej myśl o żeniaczce jak natrętną muchę odpędzał. Śmiał się z guseł i lubczyków, i żadnej z pięknych dziewek nie dawał się usidlić. Tak było do czasu, kiedy to Tarnawa wysłał go z poselstwem do grodu księcia Kraka. Wraz z kilkoma towarzyszami dwa dni wędrował, aż trzeciego dnia o świcie zjechał pod Kraków.
Brzask właśnie wstawał, gdy wśród porannych mgieł unoszących się znad rzeki ujrzał boginkę. Była tak piękna, że żadne pióro (tym bardziej moje) nie byłoby w stanie opisać jej urody. Jak ptak śmignęła mu przed oczami i znikła w wysokich trawach. Choć Piotr popędził konia, by ją dogonić, nie udało mu się to i tylko śmiech wesoły słyszał gdzieś w oddali. Po chwili jeźdźcy wyjechali na szeroki gościniec i zobaczyli złocący się w porannym słońcu gród Kraka położony na wzgórzu. Piotr kazał zadąć w róg, a kiedy opuszczono most wjechał do grodu. Książę Krak godnie powitał poselstwo Tarnawy. Nie szczędził wołów, baranów i piwa. Co noc ucztowano i co dzień polowano w nadwiślańskiej puszczy. Któregoś dnia, podczas łowów znów ujrzał swoja boginkę. W wieńcu z kolorowych kwiatów na głowie, razem z innymi dziewczętami zbierała zioła. Była dużo piękniejsza od swych rówieśniczek. Popędził konia i podjechał do niej a ona była tak zajęta, że nawet tego nie zauważyła. Dopiero, kiedy zsiadł z konia spojrzała na niego. W jej wzroku nie było ani lęku, ani gniewu. Śmiało spojrzała mu w oczy i wtedy chyba jakiś czar rzuciła na niego, bo kiedy wrócił do zamku ani jeść, ani spać nie mógł, tylko włóczył się po korytarzach markotny i rozmyślał. Następnego dnia znowu wyruszył z księciem na łowy i znowu ścieżka zaprowadziła go na łąkę, gdzie ją zobaczył wśród innych dziewcząt.
Po powrocie na zamek wypytał o nią Kraka. Dowiedział się, że jest dwórką, sierotą pochodzącą z zacnego rodu rycerzy z Wenedów. Jej matka, krewna Kraka zmarła podczas porodu a jej ojciec poległ w jednej z bitew z Germanami u boku księcia. Dziewczynka od najmłodszych lat wychowywała się zatem na zamku i była ulubienicą książęcej rodziny. Na imię ma Hanna. Piotr odszukał Hannę na zamku a kiedy znów na nią spojrzał zrozumiał, że za jej oczy błyszczące, za jej rumiane liczko i warkocz lniany oddałby życie. Poprosił Kraka o jej rękę. Cały tydzień trwało weselisko, jakie wyprawił książę swej wychowanicy. Zarżnięto sto baranów i pół setki wołów. Kucharzom i kuchcikom pomdlały ręce od bezustannego dźwigania na książęce stoły udźców, pieczeni, półgęsków i kapłonów. Piwo i wino płynęło rzeką i wszystkim się zdawało, że od okrzyków i wiwatów na cześć młodej pary rozpadnie się Wawel.
Minęło kila kolejnych dni. Piotr podziękował Krakowi, za żonę i wspaniałą gościnę po czym ruszył z okazałym orszakiem w drogę powrotną do Tarnawy. Ten ucieszył się ogromnie na wieść, że jego przyjaciel ustatkował się i podobnie jak Krak wyprawił na cześć młodej pary wspaniałą ucztę, na którą zaprosił wszystkich przyjaciół, mieszkańców gródka i pobliskich osad. W prezencie podarował im kawał ziemi leżącej na wzgórzu, na południowy wschód od Tarnowa. Kazał wykarczować tam puszczę i wybudować osadę, w której mogliby zamieszkać. Gdy Piotr z żoną i Tarnawą, przybyli do nowej osady, Hanna powiedziała:
– Dziękuję wam, panie, za dobroć, której doświadczyłam od was. Chciałabym tobie i twojemu ludowi odwdzięczyć się jakoś. Znam się na ziołach, miksturach i leczeniu a jadąc tu widziałam smutną kobietę, która na ręku trzymała maleńkie, płaczące dziecko. Pozwólcie mi pomóc! Czy ty mężu zgodzisz się na to? Zgodzili się chętnie i bardzo wzruszyli jej dobrocią. Z rozkazu Piotra otwarto wrota dworu i ogłoszono, że kto tylko pragnie, kogo trapi choroba lub niedostatek, niech przybywa, bo jego piękna żona radę na to znajdzie.
Zaroiło się na podwórzu wszelką biedotą, a Hanna każdemu, kto tylko poprosił ofiarowywała swą pomoc i pociechę. Coraz też częściej widywano ją w chatach, ziemiankach i lepiankach ubogich, a ludzie, którym pomagała błogosławili jej i dobroć jej wychwalali szeroko.
Żył sobie Piotr ze swą Hanną w miłości, spokoju i powszechnym szacunku, lecz niestety szczęście nigdy nie trwa wiecznie. Pewnego razu podczas łowów koń spłoszył się i poniósł. Niemłody już Piotr spadł i połamał kości. Towarzysze przynieśli go do domu, do żony. Na nic jednak nie przydały się tym razem okłady z ziół, kadzidła, magiczne mikstury i kamienie a nawet ofiary składane bogom. Po kilku dniach przyszła śmierć. Smutek wielki i rozpacz zagościły w osadzie i w sąsiedztwie. A potem zaczęto budować stos pogrzebowy. Do ofiary przygotowywano także służbę Piotra, jego wierne psy i konie. I spłonęliby wszyscy, gdyby nie Hanna, która powiedziała do jego przyjaciół i drużyny:
– Znam i szanuję wasze prawa, ale wola moja jest, aby zaprzestać takich pochówków. Kochałam męża jak nikogo na świecie, boleśnie opłakuję jego stratę i nie chcę, aby ktokolwiek oprócz mnie opłakiwał swoich bliskich, którzy muszą umrzeć dlatego, że ich pan nie żyje. Uszanujcie, proszę moją wolę! Zdumieli się wszyscy zebrani, ale woli Hanny nikt się nie sprzeciwił. Ciało Piotra oddano ziemi, a nad grobem usypano kopiec.
Tymczasem Hanna ginęła w oczach z rozpaczy i tęsknoty za mężem. Często znikała w borze, aby tam w samotności wylewać swoje łzy. Powiadano, że wszystkie potoki płynące ze wzgórza stały się od nich słone. Aż pewnego dnia piękna Hanna nie wróciła z puszczy. Długo trwały jej poszukiwania, ale wszystko na próżno. Nikt jej więcej nie widział. Opowiadano, że wróciła do Krakowa, innym razem, że zawędrowała w dalekie kraje, a jeszcze kiedy indziej, że została rozszarpana przez dzikie zwierzęta w puszczy lub też, że stała się leśną boginka i czuwa nad mieszkańcami swojej osady. Jednak nic pewnego nie wiedziano.
Dziś już nie ma śladu po osadzie Piotra i jego pięknej i mądrej żonie Hannie. Jednak ich historia przetrwała w ludowej tradycji przekazywana z pokolenia na pokolenie. Pozostały także nazwy, które wdzięczni ludzie nadali aby uczcić ich pamięć. Osadę nazwano Piotrkowicami a wzgórze, gdzie wśród drzew Hanna wylewała swoje łzy – Słoną Górą.
A historię tej pary usłyszała i spisała dzisiejsza mieszkanka Pioirkowic, czyli ja.
Andżelika Derus
Piotrkowice
Skąd wzięła się nazwa Słona Góra?
Działo się to przed wiekami, kiedy to teren dzisiejszych Piotrkowic porastała niezmierzona puszcza. Drzewa w niej były prastare, grube i olbrzymie. Zamieszkiwała ją różnoraka zwierzyna: niedźwiedzie i tury, dziki i jelenie, sarny i wilki, lisy i zające, często też na mokradłach i bagnach dostrzec można było losie. Owo bogactwo zwierzyny łownej przyciągało w te okolice wielu znakomitych myśliwych. Pewnego dnia przybył na łowy do puszczy książę krakowski Leszek z drużyną. Zobaczywszy ogromnego jelenia puścili się za nim w pogoń. Nagle książę zorientował się, że jest sam w leśnym gąszczu. Uważnie nasłuchiwał. Niestety, odgłosy polowania ginęły gdzieś w oddali. Postanowił wrócić do obozu. Wiele godzin błąkał się po lesie a kiedy zapadł zmrok, zmęczony i głodny ułożył się do snu pod rozłożystym dębem i zasnął kamiennym snem. Tymczasem jego towarzysze powrócili do obozu z upolowaną zwierzyną a kiedy zobaczyli, że nie ma księcia rozpoczęli bezskuteczne poszukiwania.
Następnego dnia, ledwo zaczęło świtać, zbudził się książę. Był niewyspany, od snu na ziemi bolały go wszystkie kości. Mimo to szybko podniósł się i ruszył na poszukiwania swoich towarzyszy i obozu. Gdy słońce było już wysoko nad drzewami poczuł, iż głód dokucza mu okrutnie. Zaczął pożywiać się jagodami, a gdy to nie zaspokoiło jego żołądka upolował zająca, oprawił go i upiekł na ogniu. Potem dalej wędrował przez gąszcz i nasłuchiwał, czy nie słychać gdzieś głosów i nawoływań jego wojów. Słońce znikało już za drzewami, kiedy wyszedł na małą polanę. Tu postanowił spędzić kolejną noc. Nazbierał sobie mchu i miękkich gałęzi i wymościł wygodne posłanie. Ustrzelił dwie kuropatwy i upiekł na małym ognisku. Potem leżąc na posłaniu długo wpatrywał się w niebo i rozmyślał tym, co mu się przytrafiło. Obserwował pięknie rozgwieżdżone niebo i księżyc w pełni. Tęsknił do swojego zamku, żony i dzieci, do swojej drużyny i dworaków. Zastanawiał się, czy ktoś go jeszcze szuka? Wreszcie zmęczony całodzienna wędrówką i swoimi myślami zasnął. W środku nocy zbudziło go przeraźliwe rżenie jego konia i wycie wilków. Przerażony dorzucił drew do ognia, usiadł koło ogniska i tak doczekał świtu. W zaroślach otaczających polanę odnalazł na wpół zjedzonego rumaka. Ze zgrozą uświadomił sobie, że teraz przyjdzie mu przedzierać się przez puszczę pieszo. Nie rozmyślając więcej wyruszył w drogę. Był wczesny ranek, kiedy książę poczuwszy dotkliwy głód zaczął posilać się jagodami. Nagle nieopodal rozległ się trzask łamanych gałęzi i ciężki tupot. Po krótkiej chwili z gęstwiny wprost na księcia wyskoczyła, ogromna locha. Książę dopadł do najbliższego drzewa i zaczął się wdrapywać. Niestety dzik zdążył chwycić go za łydkę i boleśnie ugryźć. Leszek wyrwał nogę i z trudem wdrapał się na najniższy konar a dzik z wściekłością atakował drzewo. Prawie cały dzień przesiedział książę na drzewie, wreszcie późnym popołudniem zszedł. Chciał iść dalej, ale nie miał sił. Był głodny, obolały i bardzo zmęczony. Rozejrzał się dookoła siebie. Zauważył, że znajduje się prawie na szczycie dużego pagórka a nieopodal z malej szczeliny bije krystaliczne źródełko. Podszedł do niego, aby się napić i obmyć zaskorupiałą krew z nogi. Poczuł, że woda ma dziwny, słony smak a rana nią obmyta szybko się zabliźniła. Po chwili poczuł, jak wracają mu siły. Odzyskał też wiarę, że da radę odnaleźć towarzyszy. Raźnym krokiem wdrapał się na szczyt wzniesienia, na którym znajdowała się olbrzymia łysa polana. Na polanie przy ogromnym ognisku zobaczył swoich drużynników, załamanych długimi i bezowocnymi poszukiwaniami księcia Leszka. Zdumienie i ogromna radość były ogromne. Długo ściskali swojego księcia i wznosili okrzyki na cześć jego odwagi i wytrwałości. Na ogromnym ruszcie upiekli upolowanego dzika i ucztowali całą noc. Książę opowiadał im swoje przeżycia i obiecał Dokazać cudowne źródełko.
Następnego ranka Leszek spojrzał ze szczytu góry na roztaczający się wokół widok. Zachwycił go on tak bardzo, iż postanowił wybudować tu niewielką osadę. Niestety nie odnalazł już cudownego słonego źródła, ale na pamiątkę tego, co mu się tu przydarzyło nazwał wzniesienie Słoną Górą. Ta nazwa przetrwała do dziś.
Malwina Lebryk
Piotrkowice
Legenda o mądrym Buchcie
Działo się to w zamierzchłych czasach, kiedy to tereny państwa Wiślan porastały prastare bory i nieprzebyte puszcze. Pomiędzy drzewami przeświecały błyszczące oczka moczarów. W owych lasach żyły niezliczone ilości i gatunki zwierząt. Przechadzały się tu niedźwiedzie, tury, rysie, wilki i wiele innych budzących grozę dzikich zwierząt. Gdzieniegdzie wśród tych borów przycupnęła mała osada, która wyrwała z lasu dla siebie trochę miejsca. Trudno pojąć w jaki sposób te małe grupki ludzi radziły sobie z grozą leśnych ostępów. A żył tu zacny i przedziwny lud, do pracy przywykły, zahartowany przez mrozy i upały, głód i dostatek, nędzę i dobrobyt. Szczególną sławą cieszyli się osadnicy żyjący na południowy-wschód od osady Tarnawy. Słynęli z zamiłowania do pracy i uczciwości. Chociaż ich osadę stanowiło czternaście dymów, to pracą rąk i wytrwałością zbudowali w środku Pogórza Karpackiego nad rzeką przepiękne gospodarstwo. Pracą kilku pokoleń i swoją przemyślnością duży kawał lasu wykarczowali, zboża nasiali i innych roślin nasadzili. Obłaskawili wiele zwierza przeróżnego. Ich domy pełne były dostatku i gwaru. Dobrobyt zapewniała im winna latorośl uprawiana na nasłonecznionym stoku, u stóp którego pobudowano domy. Wszyscy zgodnie pracowali na plantacji, a potem wyrabiali wino, które słynęło hen, daleko. Nawet kupcy węgierscy zatrzymywali się tutaj by wymienić towary na przednie wino.
Najśmielszym mieszkańcem tej osady był Buchta, silny i potężny chłop, który mimo trzydziestu lat wciąż nie założył rodziny. Wiele dziewczyn kochało się w nim na próżno. Pomagał ludziom, a zwłaszcza starcom, przy pracy w polu i gospodarstwie. Wszyscy go bardzo szanowali i pragnęli by wreszcie zaznał szczęścia rodzinnego. Buchta często znikał w borach na kilka dni. Kiedy wracał z tych dziwnych wypraw, był bardzo niespokojny i rozdrażniony. Nikt nie śmiał go pytać o powód takiego stanu. Młodzi chłopcy często udawali się za nim, ale szybko wracali, gdyż bali się ciemnej í groźnej puszczy. Plotka głosiła, że opuszczał osadę, by udać się do boru, do małej chatki, gdzie mieszkała młoda i piękna dziewczyna, która uciekła z grodu Kraka skazana na spalenie, na stosie. Owa dziewczyna, Rozalka, poznała tajemnice leczenia od swojej matki. Gdy miała dziewięć lat straciła jednak swoją mamę i sama musiała zadbać o siebie. Zbierała zioła, suszyła je i przygotowywała z nich mikstury. Wieść o jej umiejętnościach szybko się rozniosła. Razu pewnego zachorowała córka Kraka. Wezwano więc Rozalkę na dwór, by pomogła chorej. Zielarka przyglądnęła się córce władcy i smutnym głosem rzekła, że nic nie może pomóc. Rozsierdzony Krak kazał ją spalić na stosie. Jakimś sposobem udało się jej uciec i zamieszkać w samym sercu groźnej i nieprzyjaznej puszczy. Tam ją znalazł Buchta. Zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia, ale nie odważył się do niej podejść. Postanowił jej pomóc. Podrzucał pod drzwi małej chatki upolowane zwierzęta, placki jęczmienne, wino oraz płótno. Dziewczyna początkowo bardzo się bała, ale z czasem przyzwyczaiła się do takich podarunków. Mijały miesiące. Osada tętniła gwarem i odgłosami ciężkiej pracy. Stawała się coraz większa i dostatniejsza. Aż pewnego razu zachorowało dziecko. Mimo troskliwej opieki całej osady, wkrótce zmarło. Po kilku dniach zachorowały kolejne osoby. Wielka rozpacz zapanowała w osadzie. Strapiony Buchta nie wiedział co począć. Znów udał się do puszczy. Mieszkańcy głośno krzyczeli i przeklinali go, że ich opuszcza w takiej chwili. Chorzy umierali, a zdrowi tracili rozum, widząc wielkie cierpienie bliskich.
Pewnego dnia, wczesnym rankiem, do osady wrócił Buchta z nieznajomą dziewczyną. Wszyscy z ciekawością przyglądali się Rozalce, a ona uśmiechnęła się szeroko i poszła do chaty Buchty. Po kilku godzinach wyszli oboje i udali się do chat, gdzie leżeli chorzy. Podawali im przez kilka dni swoje ziołowe mikstury. Ludzie odzyskiwali zdrowie i siły. Wielka radość zapanowała w osadzie. Z zachwytem patrzono na Buchtę wodzącego oczami za Rozalką. Wiedziano, że musi z nim zostać. I tak się stało. Pobrali się ku uciesze całej osady. Szczęście i dobrobyt wróciło do wioski. Mijały lata, radości i troski mieszały się ze sobą. Małżonkowie wychowali pięciu synów i dwie córki. Buchta, powszechnie szanowany, zmarł w wieku siedemdziesięciu dziewięciu lat, co było w tamtych czasach rzadkim przypadkiem — ludzie żyli wówczas około pięćdziesięciu lat. Mieszkańcy nigdy o nim nie zapomnieli. Osadę początkowo nazywali Buchta, później Buchcickie. I tak zostało do dnia dzisiejszego. Przysiółek Piotrkowic położony na stoku, gdzie dawno temu uprawiano winorośl nazywamy Buchcickie.
Kamil Polek
Piotrkowice
Legenda o Piotrze kowalu
Dawno, dawno temu, tereny Pogórza Karpackiego porośnięte były rozległymi borami, a wzgórza oddzielone były długą doliną rzeki Białej. Wiódł tędy szlak handlowy na Węgry. Drogi były kamieniste, grząskie i błotniste.
Pewnego razu, traktem na południe, jechał król ze swoją liczną świtą. Nagle, zaprzężony w sześć białych rumaków królewski powóz, przejeżdżając doliną ciągnącą się wśród wzniesień porośniętych starymi dębami, ugrzązł w błocie. Słudzy ruszyli na pomoc. Chcieli wypchać go z grząskiego terenu, ale koła zaklinowały się między kamieniami i wystającymi korzeniami. Okazało się, że koła powozu są połamane. Niestety, nikt nie umiał ich naprawić. Król wysłał więc posłańca do zamku po nowy powóz. Tymczasem wszyscy strudzeni długą droga postanowili odpocząć. Służba rozłożyła namioty, przygotowała posiłek dla króla i jego towarzyszy. Wkrótce rozszalała się burza. Połamane drzewa spadły na obozowisko. Słychać było rżenie koni i wrzaski przerażonych ludzi.
W pobliżu za wzgórzem żył kowal Piotr ze swoją żoną Jadwigą. Rankiem Jadwiga wybrała się do lasu na grzyby. Jakież było jej zdziwienie, kiedy zobaczyła ludzi przygniecionych zwalonymi podczas burzy drzewami. Szybko pobiegła po swojego męża. Małżonkowie przenieśli króla i rannych do swojej chaty pod lasem. Jadwiga otoczyła ich troskliwa opieką, a Piotr był szczęśliwy, że może naprawić koła królewskiego powozu. Od rana do wieczora przez kilka dni kuł żelazne obręcze w swojej kuźni. Z jego czoła spływał pot, a silne ręce mocno uderzały młotem w rozgrzany do czerwoności metal. Król, ranny w głowę, szybko wracał do zdrowia. Po tygodniu był gotów do dalszej podróży na Węgry. Sprawny był również powóz, który dzięki mozolnej i ciężkiej pracy Piotra odzyskał swój dawny wygląd. Władca, za okazaną pomoc, ofiarował kowalowi sakwę ze złotymi monetami.
W owym czasie, na tych terenach panowała wielka bieda. Pola były nieurodzajne, ludzie cierpieli głód, szerzyły się choroby. Piotr, widząc cierpienia okolicznych mieszkańców, postanowił wykorzystać otrzymane od króla pieniądze i pomóc ludziom. Przeznaczył je na leczenie chorych i zakup żywności dla najbardziej potrzebujących. Na cześć kowala Piotra, w podzięce za otrzymaną pomoc, wieś którą on zamieszkiwał, ludzie zaczęli nazywać Piotrowice. Również król szybko rozsławił swojego wybawcę. Z odległych miejsc ujeżdżali się do Piotra ludzie, by ten naprawiał ich powozy i karoce. Na specjalną prośbę króla kowal Piotr robił też zbroje i miecze dla rycerstwa. Z czasem do Piotrowic zaczęli napływać nowi osadnicy. Rozwinęło się rolnictwo i rzemiosło. Od tej pory ludziom żyło się coraz lepiej i dostatniej. W późniejszym okresie nazwę wsi Piotrowice zmieniono na Piotrkowice i jest ona aktualna do dziś.
Mączko Mateusz
Piotrkowice